Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciała Johna nie zobaczę na własne oczy. Ale jeżeli zobaczę, nie będę już mogła żyć ani chwili“.
Ostatni derwisz znikł za przełęczą i jednocześnie na szczytach skalnych po obu stronach wąwozu ukazali się egipcyanie, — rośli i smukli a szerocy w barach żołnierze, których sylwetki na tle błękitu dziwnie przypominały wojowników ze starożytnych płaskorzeźb. Zostawili wielbłądy i zbiegli błyskawicznie ku jeńcom. W tej samej chwili ukazał się inny oddział, przybliżający się na wielbłądach z głębi wąwozu; ciemne twarze pałały, a oczy świeciły radością zwycięstwa. Na czele ich jechał anglik bardzo niskiego wzrostu, z jasnym jak słoma wąsikiem, o wyglądzie człowieka mocno utrudzonego. Zatrzymał wielbłąda koło rozbitków i ukłonił się paniom. Miał na sobie żółte buty i żółty pas ze stalowemi sprzączkami, co nadawało mu pozory robotnika, mimo wojskowego munduru.
„No, tym razem mamy tych bratków i to dokumentnie“ — odezwał się. — Cieszę się, że mogłem być pomocny, panie dobrodzieju. Liczę, że nie ucierpieli państwo przez tę historyę? Ale dla pań to przejście nie lada“.
„Pan z Halfy, jak sądzę?“ — zapytał pułkownik.
„Nie, panie dobrodzieju, my z drugiego