Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oddziału. Stoimy załogą w Sarras. Spotkaliśmy się na pustyni i dziobnęliśmy ich z przodu, a tamte zuchy wzięły ich od tyłu. Mamy ich jak na talerzu, powiadam panu. Niech państwo wejdą na tę skałę, a zobaczą widoczek, no no... Teraz właśnie idzie pukaninka dookoła“.
„Parę osób z naszego towarzystwa zostało przy źródłach. Jesteśmy wysoce zaniepokojeni“ — przerwał pułkownik. — „Może pan coś wie o nich?“..
Młody oficer zrobił poważną minę i wstrząsnął głową. „Ładna zabawa“ — rzekł — „To barbarzyńcy, winszuję zależeć od nich. Nigdyśmy nie przypuszczali, że zobaczymy państwa żywych i szczęśliwi jesteśmy, że chociaż parę osób wyciągnęliśmy z tej paszczy. Co najwyżej liczyliśmy, że będziemy mogli was pomścić“.
„Czy prócz pana niema nikoga z anglików?“
„Archer jest z oddziałem oskrzydlającym. Musi przejechać tędy, bo nie sądzę, żeby istniała inna droga. Jednego z waszych już mamy. Pocieszna figurka: czarna z czerwonym czubkiem. Zobaczymy się jeszcze, liczę na to. Żegnam panie“. Podniósł palce do hełmu, zaciął wielbłąda i puścił się za swoim oddziałem.