Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wietrzu, jego ohydne piski i wreszcie wycia jeźdźców, którzy przy każdym podskoku wyrzucani byli wysoko nad siodło, wszystko to składało się na obraz nie do zapomnienia. Kobiety zaczęły krzyczeć ze strachu, kiedy ten oszalały potok przepływał koło nich, ale pułkownik odprowadzał ich wielbłądy coraz dalej od uciekających arabów. Powietrze pełne było poświstu kul, które z łoskotem spadały na okalające kamienie.
„Niech panie się nie ruszają, aż wszyscy przelecą koło nas“ — szeptał Cochrane, który w godzinie czynu odrazu odnalazł samego siebie. — „Marzę o tem, żeby wypatrzeć Tippy Tilly i jego towarzyszy. Teraz naprawdę mogliby nam dopomódz“. Przyglądał się bacznie obłąkańczemu cwałowaniu zbiegów na powaryowanych wielbłądach, ale czarnej twarzy egipskiego kanoniera nie było w tej masie.
Zdawało się teraz, że cały oddział, pochłonięty jedyną myślą, aby wydostać się z wąwozu, najzupełniej zapomniał o jeńcach. Główna lawina przeleciała i tylko maruderzy biegli jeszcze przez rózgi okropnego ognia, który lał się na nich z góry. Ostatni ze wszystkich, młody baggara z czarnym wąsem i ostrą bródką, przejeżdżał, patrząc w górę i w bezsilnej złości wygrażał karabinem w stronę strzel-