Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

uważać za przygodną tylko znajomość. Przez całe życie będzie musiała myśleć o nim — będzie wiedziała.
Wielbłąd pułkownika stał niedaleko. Stary żołnierz, któremu tymczasem rozwiązano ręce, przyglądał się tej scenie i silna jego naturę nie mogła pogodzić się z myślą, że naprawdę trzeba się wyrzec wszelkiej nadziei. Oczywiste było, że arabowie zgrupowani koło skazańców, mieli z nimi pozostać, ci, którzy siedzieli na wielbłądach, mieli pilnować trzech kobiet i jego. Nie pojmował dlaczego dotychczas nie podcięto gardeł towarzyszom, chyba że z wyrafinowanem okrucieństwem wschodu tylne straże chciały doczekać się aż egipcjanie podejdą tuż do nich, aby ścigającym zostawić na urągowisko ciepłe jeszcze ciała ofiar. Nie ulega wątpliwości, że tłomaczenie to było zgodne z prawdą. Pułkownik słyszał już kiedyś o podobnym wypadku.
Tym razem wszelako z więźniami nie zostało więcej niż dwunastu arabów. Czy byli między nimi i ci, którzy okazali się sprzymierzeńcami?. Gdyby znalazł się śród nich Tippy Tilly i jego sześciu kamratów, i gdyby Belmont zdołał uwolnić sobie ręce i sięgnąć po rewolwer, mogliby jeszcze ujść cało. Pułkownik wyciągnął szyję jak żóraw i zaklął rozcza-