Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wobec tej wysokiej miłości, która pałała tak jasno pod skrzydłem śmierci. Dla jej dziecięcego serduszka było w tem coś niezrozumiałego, — a jednak czuła, że to jest słodkie i piękne zarazem.
„Już nic nie powiem“ — ciągnął dalej Stephens. — „Widzę, że to panią drażni jedynie. Chciałem, żeby pani wiedziała, kiedy pani już wie — wystarcza. Dziękuję, że pani tak cierpliwie i uprzejmie wysłuchała. Żegnaj, maleńka Sadie. Nie mogę podać ręki. Czy mogłaby pani spuścić do mnie rączkę?“
Usłuchała prośby, ucałował jej rękę, odwrócił się i odszedł do Belmonta i Fardeta. W caiem swojem pełnem zabiegów i powodzeń życiu nigdy nie czuł tyle cichej radości, jak teraz, kiedy śmierć brała go w posiadanie. Miłość nie wie, co znaczy logika. Ona jest rdzeniem życia, zaćmiewa i przygłusza wszystko poza sobą, a jedyna tylko daje zupełne i wszechstronne zadowolenie. Cierpienie jest rozkoszą, niedostatek zbytkiem, śmierć słodyczą, jeżeli je okoli ta złocista mgła. To też Stephens gotów był śpiewać z radości, patrząc na swoich katów. W rzeczy samej nie miał czasu myśleć o nich. Najważniejszą, przytłumiającą wszystko, upajającą prawdy było, że ona nigdy już nie będzie mogła go