Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zrozumieć potęgę i niebezpieczeństwo ruchu Mahdiego; te zapamiętałe twarze, te groźne bronie, podniecone do szału dusze mówiły tylko o jednem — o krwawej śmierci, byle tylko sami oni przy śmierci mogli umazać swe ręce we krwi.
„Czy jeńcy przyjęli prawdziwą wiarę?“ — zapytał Abderrahman, topiąc w ofiarach bezlitosne spojrzenie.
Mułła musiał bronić swojej sławy i dlatego nie przyznał się do porażki.
„Mieli ją właśnie przyjąć, kiedy...“.
„Odłożymy to na razie, mułło“, — wydał rozkaz i arabowie wszyscy skoczyli na wielbłądy. Emir Wad Ibrahim przedefilował niemal z połową całego oddziału. Reszta siedziała na wielbłądach, gotowa do odjazdu, z karabinami w ręku.
„Cóż się stało?“ — zagadnął Belmont.
„Nie widzicie?“ — zawołał pułkownik. — Przebóg, jeszcze wydostaniemy się stąd! Wielbłądzi korpus egipski jest tuż tuż za nami“.
„Skąd pan wie o tem?“
„Cóżby innego mogło ich spłoszyć?“.
„O! naprawdę, panie pułkowniku, pan wierzy, że możemy być ocaleni?“ — szlochała Sadie. Straszna szkoła, przez którą przeszli, stępiła im nerwy i zdawało się, że są już nie-