Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zdolni do żadnych silnych wrażeń. A oto niespodziewany powrót nadziei przełamał ich apatję, jak gdyby ożyły nagle odmrożone członki. Nawet mocny, pewny siebie Belmont, pełen był wątpliwości i niepokoju. Nie tracił otuchy, kiedy nie było najmniejszych widoków, teraz, gdy się otworzyły, nie mógł opanować drżenia.
„Napewno przyjdą w dostatecznej sile“ — wołał. — „Boże mój, gdyby komendant przysłał ich za mało, zasłużyłby na sąd polowy“.
„Bóg snać czuwa nad nami“ — dodała żona miękkim irlandzkim akcentem. — „John, kochanie, uklęknij przy mnie i módlmy się, może już po raz ostatni, abyśmy nigdy, na ziemi czy w niebie, nie byli rozłączeni“.
„Dajcie pokój, dajcie pokój“ — krzyknął pułkownik zalękniony, bo widział, że oko mułły spoczywa na nich. Ale było zapóżno; katolicka para obsunęła się już na kolana ze znakiem krzyża. Błysk wściekłości przeleciał po twarzy mahometańskiego duchownego na ten jawny dowód niepowodzenia jego misjonarskich zabiegów. Odwrócił się, mówiąc coś do emira.
„Wstańcie!“ — krzyknął Manzor. — „Jeżeli wam życie miłe, wstańcie! Zażądał, żeby was skazano na śmierć“.