Strona:PL Doyle - Tragedja Koroska.pdf/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

za nami jak strzała. Przytem ich nie hamują wielbłądy pociągowe, może pan polegać na nich. Byłem przecie u nich na obiedzie onegdaj i opowiadali mi, jakie mają środki przeciwko napadom, tak że według mnie z zupełnem zaufaniem możemy zawierzyć im życie.“
„Wolno panu ufać, — ja, co do mnie, nie mam zbyt wielkich nadziei“ — odparł Cochrane. — „Inna rzecz, że musimy nadrabiać miną wobec pań. Widzę, że Tippy Tilly jest porządny chłopiec i dotrzymał słowa, bo tych pięciu murzynów i dwóch białych z nimi, to muszą być ludzie o których mówił. Trzymają się wszyscy razem, to prawda, ale nie wiem, w jaki sposób mogliby nam pomódz.“
„Dostałem z powrotem pistolet“ — szepnął Belmont, a jego mocny kwadratowy podbródek wydawał się w tej chwili wykuty z granitu. — „Jeżeli tylko ośmielą się zbliżyć do kobiet, położę własnoręcznie tych wszystkich trzech, a potem już będziemy mogli umrzeć łatwiej.“
„Kochany z pana człowiek“ — rzekł Cochrane i jechali dalej w milczeniu. Wogóle nikt nie miał ochoty do rozmowy. Padła na nich senna odrętwiałość, jakby po narkotyku. — „To przyrodzenie samo ma dla nas