Strona:PL Doyle - Spiskowcy.pdf/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

podróżnym i że zabłądziłem. Obecnie, kiedy posiliłem się i odpocząłem, nie będę dłużej nadużywać pańskiej gościnności... Spróbuję dostać się do wioski, którąś mi wskazał.
Podniosłem się; on prosił, żebym usiadł z powrotem.
— Ta, ra, ta, ta!... Nie masz pan nic lepszego do zrobienia, jak pozostać tutaj!... Wreszcie posłuchaj pan... burza huczy z podwójną siłą!...
Rzeczywiście, na dworze rozlegał się szturm wściekły. Chata zaczęła się chwiać, wiatr wył w kominie, deszcz ciął w szyby. Wyobraziłem sobie, że wichura uniesie nas, pogrąży w trzęsawisku.
Młody człowiek chodził wszerz i wzdłuż po izbie, potem oparł się w oknie.
Patrzył z początku bardzo uważnie, tak samo, jak robił przed mojem wejściem do chaty.
— Co prawda — zawołał — możesz mi pan oddać wielką przysługę.
— W jaki sposób?
— Otóż, chcę z panem być szczerym — nigdy nie widziałem twarzy więcej obłudnej jak u niego w tej chwili — oczekuję dwie osoby, z któremi potrzebuję się naradzić... Dziwię się, że ich dotąd nie ma... może tak samo, jak pan, zabłądziły w słonych bagnach!... Muszę się przekonać... Bądź pan zatem łaskaw, bardzo proszę, wstrzymać się pół godziny... Popilnujesz domu w mojej nieobecności, a jeżeli przyjaciele moi nadejdą, przyjmij ich... powiedz, że... że poszedłem ich szukać.
Propozycja była dość naturalna, pomimo, że wyrażana z zastrzeżeniami, nie przypuszczałem zatem, aby z niej coś złego dla mnie wynikło.
Wreszcie, czyż nie nastręczała mi sposobności zadowolenia ciekawości? Tak!... musiałem koniecznie odnaleść tejemniczy przedmiot, ukryty w kominie, inaczej nie miałbym spokoju...