Strona:PL Doyle - Mistrz z Krocksley.pdf/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się na siedzenie. Nieco dalej wyminęli znów restauratora Purwisa, który miał twarz czerwoną, jak marynowany pomidor. Przy nim raczyła siedzieć jego żona, wystrojona odświętnie. Powozów spotykali coraz więcej i coraz więcej, aż wreszcie, gdy przebyli siedem mil drogą, wiodącą do Krocksley, powóz Wilsona, upiększony biało-błękitnemi kokardami, przeistoczył się w swego rodzaju kometę, za którą wydłużał się i ciągnął wspaniały, błyszczący ogon. Na wielką drogę wyjeżdżały zewsząd wozy górników, maleńkie szarabany i powozy innego gatunku, przepełnione po brzegi wesoło gwarzącymi ludźmi, spieszącymi do Krocksley. Procesja ta zajęła przynajmniej ćwierć kilometra. Turkot kół, trzask biczów, tupot końskich kopyt, krzyki, wymysły — wszystko to jakgdyby unosiło się w powietrzu. Wśród powozów snuli się pojedyńczy jeźdźcy i piesi, a następnie przyłączył się do procesji zupełnie niespodzianie szwadron cheffieldskiej kawalerji. Żołnierze, dzwoniąc ostrogami, przygalopowali z pola, gdzie odbywali właśnie ćwiczenia, i okrążyli powóz, jak eskortą. Poprzez obłoki kurzu Monthomeri odróżnił błyszczące hełmy, jasne mundury, kosmate grzywy koni i wesołe, ogorzałe twarze żołnierzy. Zaiste, wszystko to sprawiało wrażenie snu!
Wkrótce ich oczom ukazał się niezbyt przy-