Strona:PL Doyle - Mistrz z Krocksley.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ten tłum, złożony z kilkuset osób, powitał swego championa grzmotem oklasków i okrzykami: „niech żyje!“ Monthomeri doznał niezwykłego wzruszenia i wydało mu się, że śni. Siedział, przechylony w tył i rozglądał się dokoła. Z okien i drzwi robotniczych domków powiewały białe chusteczki. To górnicy witali swego szermierza.
Że nie kto inny, ale Monthomeri występował jako champion, było aż nadto widoczne, bowiem Wilson przypiął mu do boku biało-błękitną kokardę.
— Życzymy ci powodzenia! powodzenia! powodzenia! — krzyczeli robotnicy.
Monthomeri miał wrażenie, że znajduje się w położeniu wcale nie romantycznego rycerza, który dąży na pospolity turniej. Chociaż, mimo dość prozaicznych okoliczności, dało się odczuć pierwiastek rycerski. Trzeba wychodzić z tego założenia, że on, Monthomeri, walczy nie tylko o siebie, ale i o innych. A męstwo? Mógłby być zwyciężony z powodu braku siły i zwinności. Ale przegrać z braku męstwa?! O, za nic! Monthomeri poprzysiągł sobie w duchu, że zachowa męstwo do końca.
W drodze wyminęli Fausetta, jadącego amerykanem. Ujrzawszy ich żokiej wstał, strzelił z długiego bata na znak powitania i napowrót rzucił