Strona:PL Doyle - Mistrz z Krocksley.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na, z tego względu, że nie należy pan do gminy. Wywiązał się spór, który został rozstrzygnięty przez samego Mistrza. Mistrz oznajmił, że chce z panem walczyć bez względu na to, czy ma pan prawo, czy nie. Ermitedż wyraził zgodę, ale ja zażądałem zgody na piśmie. Wie pan, nie mam zaufania do tego jegomościa. On mógłby w ostatniej chwili, żałując pieniędzy, cofnąć się i nie zapłacić. Po długich targach dał mi wreszcie to zobowiązanie, więc jestem spokojny... Wiesz pan, panie Monthomeri, tam, w Krocksley, liczą na łatwe zwycięztwo. Przypuszczają, że pan nie może ścierać się z Mistrzem.
— No cóż, zrobię wszystko, co odemnie będzie zależało, — odrzekł Monthomeri.
Śniadanie spożyli młodzi ludzie razem. Była to chwila milcząca i uroczysta. Obadwaj mieli nerwy podniecone. Monthomeri myślał o mającej nastąpić walce. Wilson zaś, który stawiał na niego, championa, znaczną kwotę pieniężną, lękał się, aby nie stracić tych pieniędzy.
Przed gankiem oczekiwał na nich już parokonny powóz. Konie miały przystrojone uszy w biało-błękitne kokardy. Był to kolor Wilsonowskich kopalni węgla, znany dobrze wśród miejscowych sportsmenów. Powóz szybko pomknął aleją. Przed bramami ustawili się robotnicy i ich żony.