Strona:PL Doyle - Mistrz z Krocksley.pdf/131

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rozciąga się tam miejscowość nadzwyczaj nierówna, trzeba zwalczać po drodze różne przeszkody a przytem drogę zasłaniają różne wzgórza. Zaledwie wdrapie się człowiek na górę i spuści na dół, już znowu wyrasta przed nim góra. Trudno orzec, panowie, co koniom bardziej dogadza, czy wdrapywanie się na wzgórza, czy też schodzenie z góry. Nadają się do tego koniki przyziemne, nizkiego wzrostu, krótkonogie, ale nasze kłusaki o długich nogach mają po temu najmniej danych. Dlatego pierwsza zrezygnowała gniada klacz pastora Jeddlsa. Daremnie pastor używał różnych wybiegów i niemal właził koniowi na głowę — zanim stanął na wzgórzu, było już zapóźno. Świętobliwy ten mąż musiał wkrótce zaniechać dalszej pogoni.
Zostało zatem trzech: łowczy, dojeżdżacz i Wat Danbury. Wszyscy ci trzej pędzili naoślep. Droga była coraz gorsza i zalegały ją coraz częstsze góry, porośnięte cierniowemi krzewami i jałowcem. Konie potykały się co chwila, nogi im wpadały w nory królików. Psy jednak pędziły naprzód bez wytchnienia pewne siebie, myśliwi zaś dokładali wszelkich starań, aby nie stracić ich z oczu. Bądź co bądź lisa nikt nie widział, choć wnosząc z zawziętości psów, należało przypuszczać, że zwierzę to znajdowało się w pobliżu. Nagle