Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ruchomie trzy wielkie sępy, które na widok przybyszów zaczęły wydawać przeraźliwe wrzaski, jakby rozgniewane, że im żer wydzierają i zabrały się ociężale do odlotu.
Krzyk ptaków obudził śpiących — zerwali się, przerażeni i rozglądali się z trwogą dokoła. Mężczyzna, po chwili, skoczył na równe nogi i patrzył na równinę, która była taka pusta, gdy sen zmorzył jego powieki, a teraz roiła się od ludzi i zwierząt. Na twarzy jego odbił się wyraz niedowierzania; przesunął kościstą dłoń po oczach.
— Zaczynają się już gorączkowe widzenia — szepnął do siebie.
Dziewczynka stała obok niego, uczepiła się rączką kurtki i nic nie mówiła, tylko zdumionym, pytającym wzrokiem dziecka rozglądała się dokoła.
Ludzie, przybyli tak niespodzianie na ratunek biednym zabłąkanym, przekonali ich niebawem, że nie byli bynajmniej widzeniem tylko. Jeden z nich wziął dziewczynkę i posadził ją sobie na ramieniu, dwaj inni ofiarowali swą pomoc jej wycieńczonemu towarzyszowi i poprowadzili go do wozów.
— Nazywam się Jan Ferrier, — objaśniał wędrowiec; — z dwudziestu dwóch wychodźców pozostaliśmy tylko ja i ona. Reszta umarła z głodu i pragnienia, tam, na południu.
— Czy to wasze dziecko? — spytał jeden z mężczyzn.
— Myślę, że nabyłem do tego prawo teraz — zawołał wędrowiec; — jest moja, bom ją uratował. Nikt nie zdoła mi jej odebrać, a nazwisko jej od dnia dzisiejszego Łucya Ferrier. A wy, kto tacy? — dodał, spoglądając na swoich barczystych, ogorzałych wybawców; — jest was, jak widzę, moc wielka.
— Blizko dziesięć tysięcy — odezwał się jeden