Strona:PL Doyle - Czerwonym szlakiem.pdf/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ry był, jak się zdawało, wodzem. — Minęliśmy osady Pawnów i nie powinnibyśmy spotkać innych szczepów aż po za łańcuchem wielkich gór.
— Czy mogę pójść zobaczyć, bracie Stangerson? — spytał jeden z gromady.
— I ja też... I ja też... — odezwało się kilkanaście głosów.
— Pozostawcie konie wasze, będziemy tu na was czekali — odparł wódz.
W jednej chwili najmłodsi zeskoczyli z siodeł, związali razem konie i zaczęli się wdrapywać na stromą pochyłość, wiodącą do przedmiotu, który wzbudził ich zaciekawienie. Szli szybko i bez hałasu, z wprawą i pewnością ludzi przywykłych do chodzenia na wywiady. Pozostali na dole ścigali wzrokiem skaczących ze skały na skałę, aż wreszcie postaci ich zarysowały się na błękitnem tle nieba. Szli teraz, a przodował ten, który pierwszy uderzył na alarm. Nagle towarzysze jego ujrzeli, że unosi ręce ruchem zdumienia, a zbliżywszy się do niego, osłupieli również na widok, jaki przedstawił się ich oczom.
Na małej płaszczyźnie, na szczycie skały, wznosił się głaz olbrzymi, a pod tym głazem leżał wyciągnięty mężczyzna wysoki, z długą brodą, barczysty, lecz wychudzony jak szkielet. Spokojna twarz jego i regularny oddech wskazywały, że śpi mocno. — Obok niego spoczywało dziecko, które zarzuciło na jego żylastą ogorzałą szyję białe pulchne rączęta, a złotą główkę złożyło na piersi, okrytej wytartą aksamitną kurtką. W rozchylonych, różowych ustach dziewczynki jaśniały śnieżną białością drobne ząbki, radosny uśmiech opromieniał dziecinną twarzyczkę. Okrągłe łydki, zakończone stópkami w białych skarpetkach i pantofelkach ze świecącemi sprzączkami — wszystko to stanowiło szczególny kontrast z wychudzoną postacią jej towarzysza.
Nad śpiącymi, na skraju skały, siedziały nie-