Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

którego widział amerykański artysta. Ziemia drżała pod jego ciężarem, a gdy począł pić, bulgotanie rozlegało się głośno wśród ciszy. Przez jakie pięć minut stał tak blizko odemnie, że gdybym wyciągnął rękę, mógłbym dotknąć ohydnych kolców jego grzbietu. Wreszcie oddalił się ciężko i zniknął wśród skał.
Zegarek wskazywał wpół do trzeciej i czas mi już było zbierać się w powrotną drogę. Nie miałem żadnej trudności w jej odnalezieniu, gdyż idąc z obozu przez cały czas, trzymałem się lewego brzegu strumienia, który wypływał z jeziora o kilkanaście kroków odemnie. Ruszyłem więc w drogę w znakomitym humorze czując, że wyprawa powiodła mi się i że przyniosę z sobą ciekawe nowiny. Najważniejszą bezwątpienia była wiadomość o świetle w jaskiniach, co dawało pewność, że zamieszkuje je jakaś rasa troglodytów. Pozatem przekonałem się, że brzegi jeziora roją się od dziwnych stworzeń, których dotychczas jeszcześmy nie spotykali. Idąc, rozmyślałem, że niewielu ludzi na świecie mogłoby spędzić noc ciekawszą od mojej, i bogatszą w wiekopomne odkrycia.
Szłem tak pod górę, zajęty temi myślami, i zrobiłem już może połowę drogi, gdy uwagę moją zwrócił jakiś szmer. Było to coś pośredniego między chrapaniem a mruczeniem, odgłos cichy, lecz wyraźny i niewypowiedzianie groźny. Jakieś dziwne stworzenie znajdowało się widocznie w pobliżu, ale po-