Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w nich też pokładam całą nadzieję. Ilekroć spoglądam na ich spokojne twarze, przybywa mi nieco otuchy. Ale choć w duszy pełen jestem obaw, staram się nie okazywać tego na zewnątrz.
Opiszę panu szczegółowo cały przebieg tej katastrofy.
Jak stwierdziłem w ostatnim moim liście znajdowaliśmy się o siedem mil od olbrzymiego łańcucha skał, okalającego płaskowzgórze, o którem mówił Challenger. Gdyśmy się doń zbliżyli okazało się że niektóre skały były znacznie wyższe, niż profesor przypuszczał, dochodziły bowiem do tysiąca stóp. Formacji były bazaltowej: Bujna roślinność pokrywała ich szczyty, wgłębi, za gęstwiną krzewów, strzelały w górę drzewa. Nigdzie nie było widać śladu życia.
Rozbiliśmy obóz u podnóża skał, w dzikiej, ponurej okolicy. Skalista ściana przed nami nie była prostopadłą lecz uwypuklała się ku górze, co zupełnie uniemożliwiało wejście. W pobliżu widniała owa skalna piramida, o której już poprzednio wspomniałem. Podobna była do szerokiej wieży kościelnej, sięgającej szczytem do poziomu płaskowzgórza, lecz oddzielonej odeń głęboką przepaścią. Na wierzchołku tej piramidy rosło jedno, jedyne drzewo. Zarówno piramida, jak i dźwigająca ją skała, były stosunkowo niskie — pięćset do sześciuset stóp.
— Na tem to drzewie — rzekł Challenger — siedział pterodaktyl. Wdrapałem się do połowy ska-