ły zanim go zastrzeliłem. Sądzę że taki wprawny alpinista jak ja mógłby się wspiąć na sam szczyt piramidy, ale nie zbliżyłoby mnie to wcale do płaskowzgórza.
Gdy Challenger wspomniał o pterodaktylu spojrzałem na profesora Summerlee, i poraz pierwszy, zamiast szyderstwa, dojrzałem na jego twarzy jakby wyraz żalu, zdziwienia czy zaciekawienia. Challenger spostrzegł to również i wyraził w swój zwykły, urągliwy sposób:
— Naturalnie — rzekł — gdy mówię o pterodaktylu mam na myśli bociana, tylko bociana, który ma grubą skórę, błonkowate skrzydła i szczęki najeżone zębami.
Przytem ukłonił się urągliwie w stronę profesora Summerlee, a ten bez słowa odwrócił się i odszedł.
Po śniadaniu, złożonem z kaszy i manjoku — musieliśmy oszczędzać naszych zapasów — odbyliśmy naradę, jak dostać się na płaskowzgórze.
Challenger prezydował, a czynił to tak uroczyście, jakgdyby był ministrem. Proszę go sobie wyobrazić rozpartego na kamieniu: słomkowy, śmiesznie dziecinny kapelusz zsunął mu się w tył głowy, czarna broda rozwiała się na piersi, a on, spoglądając na nas z pod wpół opuszczonych powiek, rozważał naszą obecną sytuację i nasze plany na przyszłość.
Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/7
Ta strona została skorygowana.