Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T2.pdf/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wśród nich straszne spustoszenie. Rzucały się kolejno całym swym ciężarem na ofiarę, a zgniótłszy ją na miazgę, dopadały drugiej. Nieszczęśni indjanie krzyczeli rozpaczliwie, ale nie byli w stanie wymknąć się szybkim ruchom i sile swoich napastników, padali jeden na drugim i zaledwie sześciu z nich pozostało przy życiu zanim lord John i ja pośpieszyliśmy im z pomocą. Niestety pomoc ta nie była wielką a naraziła nas na niebezpieczeństwo. Strzelaliśmy raz po raz z odległości kilkuset kroków ledwie ale kule nasze wchodziły w ciała potworów tak, jak papierowe gałki. Gady pozbawione nerwów i ośrodków mózgowych, były nieczułe na wszelkie rany i odporne na pociski współczesnej broni. Udało się nam jedynie hukiem naszych wystrzałów odwrócić ich uwagę w inną stronę i zatrzymać nieco ich pościg, dzięki czemu i my i indjanie zdołaliśmy schronić się na schody jaskiń. Ale zatrute strzały indjan zmaczane w odwarze stropahntum i nurzane potem w gnijącej padlinie, okazały się skutecznymi tam, gdzie broń XX wieku była bezsilną.
Gdy chodziło o natychmiastową obronę, działanie tych strzał byłoby za powolne pozostawiając bestji czas rzucenia się na swą ofiarę. To też dopiero wówczas, gdy oba potwory znalazły się u stop jaskiń, cały deszcz strzał posypał się na nich z każdego zagłębienia skały; w mgnieniu oka były