Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T1.pdf/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wanie ławic piaskowych, ospałe życie, jakie w sobie kryły, mówił o skłonności stworzeń morskich do przebywania w błotnistych mułach, obfitości pożywienia, jaka ich tam czekała, i wynikającej stad nadmiernej wielkości. — Oto, panie i panowie, skąd powstało to plemię potworów, które przeraża nas, gdy oglądamy je na tablicach naukowych, ale które na szczęście wygasło na długo przed zjawieniem się człowieka.
— To wielkie pytanie! — rozległ się nagle głos z drugiego końca estrady.
Waldron, obdarzony dość zjadliwym dowcipem, dowiódł przed chwilą, jak niebezpiecznie było przerywać mu, ale ten nowy okrzyk wydał mu się tak absurdalnym, iż na razie nie wiedział, jak nań zareagować. Wyglądał, jak wielbiciel Szekspira wobec zagorzałego Baconisty, jak uduchowiony astronom wobec śmiertelnika, nie umiejącego wzroku oderwać od ziemi. Umilkł na chwilę, poczem, podnosząc głos, zwolna powtórzył: „które wygasło na długo przed zjawieniem się człowieka“.
— To wielkie pytanie! — znów zagrzmiał ten sam głos.
Waldron spojrzał ze zdumieniem na szereg profesorów, siedzących na katedrze, aż wzrok jego padł na Challengera, który oparłszy głowę o poręcz fotela, przymknął oczy i uśmiechał się tak, jakgdyby śnił o czemś bardzo przyjemnem,
— Rozumiem — rzekł Waldron, wzruszając ra-