Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T1.pdf/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nadzwyczajna — powtórzył — jest niesłychana, jest niewiarogodna. Czegoś podobnego wprost nie można sobie wyobrazić. Ale patrz pan dalej.
Spojrzawszy na następną stronę, wydałem okrzyk zdumienia. Nigdy w życiu nie widziałem tak dziwnego potwora. Był to wytwór wyobraźni, podnieconej opium, gorączkowa wizja chorego umysłu. Stworzenie to miało głowę ptaka, korpus płaza, ogon najeżony kolcami, a wygięty jego grzbiet zdobiła obfita frendzla, podobna do nieskończonej ilości kogucich grzebieni, umieszczonych jeden tuż za drugim. Na wprost tego potwora, stał wpatrzony weń, śmieszny człowieczek, malutki, jak karzełek.
— Cóż pan o tem myśli? — zawołał profesor, pocierając ręce z wyrazem triumfu.
— Potworne — groteskowe.
— Ale czemu, skąd wymalował takiego potwora?
— Prawdopodobnie po pijanemu.
— Nie znajduje pan lepszego wytłómaczenia.
— A czemże pan to tłómaczy, profesorze?
— Poprostu tem, że zwierzę to istnieje. Było rysowane z natury.
Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem, ale przypomniałem sobie nasze niedawne zapasy atletyczne.
— No tak, mruknąłem tonem, jakiego się używa względem niebezpiecznego warjata — przyznam