Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T1.pdf/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jednak, że ta malusieńka postać ludzka zdumiewa mnie. Gdyby to był indjanin, przypuściłbym, że należy do jakiegoś karlego plemienia, ale jest to najwidoczniej Europejczyk w słomkowym kapeluszu.
Profesor zaczął sapać gniewnie.
— Doprawdy — rzekł — to już przechodzi wszelkie granice. Nie miałem pojęcia o czemś podobnem. To zakrawa na paraliż mózgu, na zanik władz umysłowych.
Był tak śmieszny, że nie mógł nikogo obrazić. Gniewać się na niego znaczyło tracić czas i energję, bo trzebaby było czuć się stale obrażonym. To też poprzestałem na słabym uśmiechu i uwadze, że rozmiar człowieka na rysunku zdziwił mnie.
— Niech pan spojrzy na to! — zawołał profesor, pochylając się ku mnie i kładąc na rysunku włochaty i gruby, jak serdelek palec — widzi pan tę roślinę za zwierzęciem? Czy pan myśli, że to kapusta brukselska, albo brodawnik? Toż to jest palma z gatunku dochodzącego pięćdziesięciu lub sześćdziesięciu stóp. Nie rozumie pan, że ten człowiek znajduje się tu umyślnie? Przecież gdyby tak stał wobec podobnego potwora, to nie uszedłby z życiem, aby namalować swój obrazek. Artysta zrobił to, aby dać pojęcie o rozmiarach. Sam liczył, przypuśćmy, pięć stóp, to też drzewo jest odeń dziesięć razy większe.
— Wielki Boże! — krzyknąłem — to w takim