Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T1.pdf/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stu łokci, a przeważnie widok mój ograniczał się do pleców lorda Roxtona, pracującego przedemną i do żółtawej ściany bambusów, ciągnących się po obu bokach. Ich kity kołysały się na tle błękitnego nieba o piętnaście stóp nad naszymi głowami, sącząc wąziutkie pasemko słońca.
Nie wiem jakiego rodzaju zwierzęta zamieszkują te trzcinowe gąszcza, ale kilkakrotnie słyszeliśmy w pobliżu nurkowanie jakichś ciężkich ciał. Lord Roxton osądził z oddechów, iż była to jakaś odmiana dzikiego bydła.
Przed samą nocą wydobyliśmy się z gęstwiny i, wyczerpani całodzienną robotą, udaliśmy się na spoczynek.
Nazajutrz wczesnym rankiem byliśmy już na nogach. Charakter okolicy znów się zmienił; poza sobą mieliśmy ścianę bambusową, a przed nią ciągnęła się płaszczyzna, podnosząca się nieznacznie w górę, porośnięta kępami drzewiastych paproci, i okolona w oddali długim falistym łańcuchem wzgórz. Dotarliśmy do nich około południa, a przebywszy je, znaleźliśmy się znów na równinie, podnoszącej tak jak i poprzednia, łagodnie w górę.
Przy wdzieraniu się na wzgórze zaszedł wypadek, być może drobny, być może bardzo doniosły. Oto profesor Challenger, który wraz z dwoma indjanami tworzył czoło partii, zatrzymał się nagle i z uniesieniem począł coś wskazywać. Na prawo, w odległości mniej więcej mili, ujrzeliśmy coś co