Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T1.pdf/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w toku najbardziej naprężonej dyskusji, łączyło naszych dwóch profesorów w chwilowej napaści na wspólnego wroga.
Wydłużonym szeregiem posuwaliśmy się wzdłuż strumienia, który zwężał się coraz bardziej aż wreszcie zginął zupełnie, wśród porosłego gąbczastym mchem trzęsawiska, w którem zapadaliśmy się po kolana. Chmary moskitów i innych owadów unosiły się nad tem trzęsawiskiem, tak że byliśmy szczęśliwi, wydobywszy się zeń wreszcie, i, nadkładając drogi, okrążyliśmy je lasem. Głośne brzęczenie owadów unosiło się nad niem, jakby głos nieustających organów.
W drugim dniu naszej podróży charakter okolicy uległ zmianie. Szliśmy wciąż pod górę, a w miarę drogi las przerzedzał się coraz bardziej a roślinność jego była mniej obfita. Olbrzymie drzewa, rosnące na równinach Amazonki, ustąpiły miejsca palmom kokosowym, rosnącym kępami, między któremi ciągnęły się gęsto zarośla. Na wilgotniejszych stokach widniały rozłożyste palmy Mauritia. Kierowaliśmy się ściśle według kompasu, i raz czy też dwa razy, wynikło nieporozumienie miedzy Challengerem a dwoma indjanami, gdy według pełnych oburzenia słów profesora „całe towarzystwo okazało więcej ufności w zwodniczy instynkt dzikusów, niż wiary w kompas, w ten najwyższy produkt europejskiej kultury“.
Okazało się jednak po kilku dniach, iż postępu-