Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ma. — „Ale teraz, — dodał, mrugnąwszy do mnie okiem, — sprawa skończona. Przebędę resztę uderzeń i natychmiast odprawią mię z partyą do Nerczyńska, a ja z drogi ucieknę. Z pewnością ucieknę! Byle się tylko grzbiet co prędzej zagoił!“ I przez wszystkie pięć dni niecierpliwie czekał chwili, kiedy się będzie mógł wypisać ze szpitala, ale w oczekiwaniu tem był nieraz bardzo żartobliwy i wesoły.
Próbowałem dowiedzieć się coś od niego o jego sprawach. Chmurzył się trochę na podobne pytania, ale odpowiadał zawsze otwarcie. Kiedy zaś zrozumiał, że dobieram się do jego sumienia, i chcę doszukać się w nim choć śladu skruchy, to spojrzał na mnie tak pogardliwie i wyniośle, jak gdybym się nagle w jego oczach zamienił w głupiutkiego malca, z którym nie można rozumnie mówić, jak ze starszymi. Coś nawet w rodzaju litości ku mnie wyraziło się w jego twarzy. Po chwili zaśmiał mi się w oczy naiwnym śmiechem, bez wszelkiej ironii, i jestem pewny, że zostawszy sam i przypominając sobie moje słowa, nieraz jeszcze wybuchał śmiechem. Nakoniec wypisał się ze szpitala jeszcze z niezupełnie wygojonym grzbietem; ja wówczas także wychodziłem ze szpitala i nam wypadło wracać razem, mnie do ostroga, jemu do kordegardy koło naszego ostrogu, gdzie go i przedtem trzymano. Żegnając się ze mną, uścisnął mi rękę; był to z jego strony znak wielkiego