Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tak się nazywał rozbójnik — upadłby na duchu i drżał ze strachu przed karą, pomimo, że zdolny był rzezać ludzi bez jednej zmarszczki na twarzy. Zupełny z nim kontrast stanowił Orłów; było to wcielenie zupełnego zwycięstwa nad ciałem. Widać było, że ten człowiek mógł panować nad sobą nieograniczenie, gardził wszelkiemi mękami i karami i nie bał się niczego na świecie. Widziałem w nim tylko nieskończoną energię, żądzę działania, żądzę zemsty, żądzę dopięcia zamierzonego celu.
Uderzony byłem przedewszystkiem jego dziwną wyniosłością. Na wszystko spoglądał jakoś niezmiernie z wysoka, nie starając się przytem bynajmniej stawać na szczudłach, ale tak jakoś naturalnie. Myślę, że nie było nikogo na świecie, któryby mógł podziałać na niego samem tylko znaczeniem swojem u ludzi. Na wszystko spoglądał z jakimś niespodziewanym spokojem, jak gdyby nie było nic na świecie, coby go mogło zadziwić. I chociaż doskonale wiedział, że inni aresztanci patrzą na niego z uszanowaniem, nie starał się bynajmniej pozować przed nimi. A tymczasem próżność i pycha właściwe są prawie wszystkim aresztantom. Był wcale niegłupi i jakoś dziwnie otwarty, choć bynajmniej nie gadatliwy. Na pytania moje odpowiedział wręcz, że czeka wyzdrowienia, ażeby co prędzej otrzymać resztę kary, i że z początku, przed egzekucyą, bał się, że jej nie wytrzy-