Strona:PL Diderot - To nie bajka.pdf/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ojciec. — To nie wiele. Słuchamy, panie rejencie.
urzędnik. — Mój przyjacielu, twoje położenie jest nader przykre; kto inny poradziłby ci może abyś zabezpieczył kapitał krewnym żony, iżby, w razie twej śmierci, nie przeszedł na twoją rodzinę, i abyś, dopóki życia, korzystał z procentów. Ale istnieją prawa; prawa zaś nie przyznają ci ani dochodu ani własności kapitału. Wierzaj mi, uczyń zadość prawom i bądź uczciwym człowiekiem; raczej szpital, jeśli tak padnie.
ja. — Istnieją prawa! Jakie prawa?
ojciec. — A pan, panie matematyku, jak rozwiążesz to zagadnienie?
geometra. — Mój przyjacielu, wszak powiedziałeś nam, że wziąłeś około dwudziestu tysięcy franków?
kapelusznik. — Tak, panie.
geometra. — A ile, w przybliżeniu, kosztowała cię choroba żony?
kapelusznik. — Mniej więcej tę samą sumę.
geometra. — A więc! Gdy kto, z dwudziestu tysięcy franków, spłaci dwadzieścia tysięcy franków, pozostaje zero.
ojciec, do mnie. — A co powiada filozofia?
ja. — Filozofia milczy, tam gdzie prawo jest niedorzeczne.
Ojciec uczuł iż nie trzeba mnie przyciskać; zaczem, zwracając się do kapelusznika, rzekł: „Mój przyjacielu, przyznałeś się, iż, od czasu jak zagrabiłeś spadek po żonie, straciłeś spokój. I na cóż