Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/504

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tylko nas z panem nie zaprosili!...
Lucjan nie słyszał gadania chłopca. Blady, osłupiały, powtarzał:
— Helena... ślub Heleny...
— Z pewnością w tej chwili się odbywa — zaczął znowu chłopiec. — Kłamałbym, jak najęty, gdybym powiedział, że panna Helena była uszczęśliwiona. Szła na swoje wesele z miną psa, którego prowadzą do wody... A jaka była blada biedna panienka... zapłakana... gdym patrzył na nią, przychodziła mi na myśl fontanna... A jednak śliczna była...
— Nie ma już dla mnie nadziei — mówił Lucjan.
— A tak, proszę pana, chyba rozwód, albo wdowieństwo!
— Więc za tego człowieka poszła?
— Za pięknego Prosperka... hołysza... co nic nie ma... Ale faworyt mamy Tordier, jemu tylko wierzyła, a jak mu dogadzała... Założyłbym się o nie wiem co, że wołałaby być na miejscu córki.
Challet notował wszystko, co słyszał.
Lucjan nie słuchał już chłopca, zajęty myślą o Helenie.
— A jednak przysięgła mi, że opierać się będzie do końca, do śmierci! — mówił z goryczą. — Nie miała siły dotrzymać przysięgi...
Mówił do siebie, lecz na głos, chłopiec też odpowiedział:
— Oho! nie tak to łatwo oprzeć się pani Tordier, jak sobie co wbije do głowy, albo do garbu... Niech no by panna Helena spróbowała, a toż by jej oczy wydrapała, nogami zakopała...
— Mówisz za tym, że przed godziną pojechali?
— Tak, do merostwa, a po tym do kościoła Saint-Merri, a z kościoła do Joinville-le-Pont, gdzie będą bomblować późno w noc... W tej chwili muszę być w kościele.
— Dziękuję ci, Julku...