Strona:PL De Montepin - Potworna matka.pdf/503

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— To pan Lucjan, kuzyn panny Heleny — mówił do siebie — nie zaproszony na wesele... Biorą mu pannę sprzed nosa i nawet nie proszą na śniadanie!... Na co on czeka?... Muszę go zapytać.
Wybiegł ze sklepu.
Lucjan wciąż chodził, Challet zaś śledził go, ukryty we wnętrzu dorożki.
Uczeń sklepowy obrachował tak wyjście swoje ze sklepu, że właśnie Lucjan był wtedy przed drzwiami.
— Dzień dobry, panie Lucjanie — odezwał się malec, wyciągając rękę poufale. — Na kogo pan tutaj czeka drepcząc w kółko, jak nie przymierzając niedźwiedź z ogrodu zoologicznego w swojej klatce?
— Czekam na panią Tordier, moją ciotkę — odparł młody człowiek.
— Pani Tordier wyjechała na cały dzień, a może i kawałek nocy zarwie!
— Nie wiesz, gdzie bym mógł ją znaleźć?
— Z jakiego kraju pan powraca, z Tonkinu czy z Chaillot?
Odpowiedź-że mi, czy wiesz, gdzie jest Julia Tordier?
— Wiem, ma się rozumieć; dziś ślub panny Heleny, kuzynki pańskiej...
Lucjan nie spodziewał się tego usłyszeć, zawróciło mu się w głowie, zatoczył się i oparł o dorożkę, w której siedział agent, a który nie stracił ani słowa z tego, co mówili.
— Ślub Heleny... mojej kuzynki... — jęknął głosem złamanym.
— Tak, panie Lucjanie... Trzeba było przed godziną przyjechać, zobaczyłbyś pan pełną ulicę powozów... Pani Tordier niczego nie pożałowała... a taka była wesoła!... zdawało się, że to ona za mąż wychodzi!... Pan młody, panna młoda, świadkowie, rada familijna... O! co ich tu było!...