Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kle później i była w bardzo złym humorze, jeśli ją kto przebudził nie w porę.
Jakież było zdziwienie Julji, gdy sprzątając pokój stołowy, zobaczyła nagle wchodzącą panią.
— Pani już wstała?
— Widzisz przecież — odpowiedziała Eugenja, wzruszając ramionami.
— Może pani cierpiąca?...
— Nie... zdrowa jestem. Czy pan już wyszdł?
— Wyszedł już, proszę pani, przed pięciu minutami...
— Czy panienka już się obudziła?
— Nie wiem, proszę pani. Nie wchodziłam do pokoju panienki, bo jeszcze wczoraj wieczorem przygotowałam drewka do zapalenia na kominiku.
— Dobrze. Podasz śniadanie o w pół do jedenastej, bo wkrótce potem wyjdę z panną, a mamy dużo sprawunków do zrobienia.
Powiedziawszy to, zwróciła się do pokoju Teresy i sądząc, że zastanie ją jeszcze śpiącą, ostrożnie otworzyła drzwi. Zdziwiona, zatrzymała się na progu.
Teresa zaledwie okryta długim białym peignoirem, z rozpuszczonemi na ramionach włosami, stała przed otwartem oknem i patrzała przez szparę między dwiema krawędziami firanek. Zapatrzona, nie słyszała kroków matki.
— Czyś ty głowę straciła! — zawołała pani Daumont...