Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Proszę mamy... — zaczęła się tłómaczyć, drżąc całem ciałem.
— Będąc nieubraną otwierać okno na takie zimno! Chyba chcesz się choroby nabawić! — Cóż tam było tak ciekawego, żeś się przypatrywała z takiem zajęciem?
Twarz Teresy stała się pąsową.
— Nic, proszę mamy — jąkając się, odpowiadała głosem niewyraźnym.
— Wiec dla czegoż otwierałaś okno?
— Chciałam wpuścić trochę powietrza świeżego.
— Co za nierozsądek!... Ruszaj mi napowrót do łóżka.
Teresa spełniła rozkaz.
Pani Daumont przystąpiła do okna, zamknęła je lecz gdyby była spojrzała na dom z przeciwka, byłaby dostrzegła Gastona Dauberive, ukrytego za firankami i wpatrującego się w ich okna. Następnie zapaliwszy zapałkę, podłożyła ogień pod przygotowane drewka na kominku, poczem usiadła na fotelu przy łóżku córki.
Teresa, której głowa spoczywała na poduszce wśród prześlicznych spłotów włosów, jak w roztopionem złocie, spoglądała na matkę z obawą, rozmyślając nad celem tak rannej wizyty.
— Skoro tylko pokój twój ogrzeję się, wstaniesz i ubierzesz się natychmiast... — przemówiła pani Daumont.
Następnie zjemy śniadanie i pójdziemy robić sprawunki. Ale, mam ci powiedzieć ważną nowinę...