Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Matka, jak wiemy, bardzo rzadko ją odwiedzała, zaledwie trzy razy na rok, mianowicie: na nowy rok, na imieniny przełożonej pensji i w dniu rozdawania nagród. Przekonana, i słusznie, że obecność córki byłaby dowodem jej starszego wieku, a tem samem przeszkodą w jej życiu lekkiem, nie brała nigdy Teresy na wakacje, z czem ta ostatnia prędko się pogodziła, pozostając w towarzystwie kilku koleżanek sierot lub których rodzice mieszkali daleko. Nadto pani Daumont podczas każdej wizyty swojej zachowywała się względem córki tak zimno, surowo i tak mało okazywała jej przywiązania macierzyńskiego, iż biedne dziecko na jej widok drżało.
Lecz teraz, jak wiemy, plany Eugenji uległy zmianie. Widząc zjawiające się prawie z dniem każdym srebrne włosy na głowie i w kątach oczu zmarszczki, nie uważała już Teresy za swoją rywalkę, której świeża piękność rzucałaby cień na jej wdzięki dojrzałe, ale patrzała na nią jak na nadzieję, jak na słońce wschodzące i rachowała, iż jego promienie ozłocą jej przyszłość.
Zapoznawszy w krótkości czytelników ze stosunkiem matki z córką, przystępujemy do dalszego opowiadania.
Zegar wybił godzinę dziewiątą rano.
Robert Daumont tylko co opuścił mieszkanie i udał się do biura. Po jego wyjściu Julja, służąca, brała się zwykle do sprzątania, co musiała spełniać bardzo cicho, by nie obudzić pani, która wstawała zwy-