Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czego nie miałabym uczynić tego darmo. Ale jeżeli przeciwnie, chcesz mi pan powiedzieć coś takiego, co się nie powinno mówić i żądać rzeczy niemożliwych, w takim razie strzeż się... Za pierwszym słowem przerwę panu, a za drugiem wskażę drzwi. Więc o co chcesz mię pan zapytać?
Po takiej przemowie wahać się dłużej było niepodobieństwem; należało albo wypowiedzieć cel przybycia, albo odejść. Gaston rzekł po cichu:
— Chciałem zapytać się o rodzinę mieszkającą na trzeciem piętrze...
— O tem mogę mówić — odrzekła odźwierna. — Rodzina ta składa się z ojca, matki i córki...
— Młodej, lat siedemnastu lub ośmnastu — zawołały Gaston — blondynki z niebieskimi oczyma... bardzo pięknej, wszak tak?
— Tak — odpowiedziała Rozalja, śmiejąc się. — Ona to właśnie pana obchodzi, i nie dziwię się temu. Rzeczywiście piękna... Spostrzegłeś ją pan ze swego okna i rozgorzałeś ku niej jak zapałka... Ot co jest! No, zakochać się wolno każdemu, ale na ten raz nie doprowadzi to do niczego. Dla tego też mogę w dodatku dać panu radę: napróżno zaprzątasz sobie nią głowę, ponieważ jej ojciec Robert Daumont nie zna się na żartach, a jej matka jeszcze mniej... Oboje są bardzo surowi i ostrożni pod tym względem i słusznie!... Pilnują córki, bo wiedzą, że wielu jest takich jak pan myśliwych, co tylko krążą i podpatrują, i gdy dostrzegą jakiego rzadkiego ptaszka,