go losu, a który się sprzeciwia małżeństwu.
— Oh, nie dziecino droga, tak nie będzie! To niepodobieństwo. Twój stary ojciec nie na to się odnalazł, ażeby zadawać ci męczarnie. Idź tam skąd przybyłaś, powiedz tym kobietom, że Gaston Dauberive nie istnieje, że mogę się nie obawiać niczego, z warunkiem, że za to zapewnią twoje szczęście.
— A ty, mój ojcze!
— Ja! Czyż ja tak długo żyć będę, i czy dla zadowolenia siebie samego, mogę poświęcić szczęście całego twojego życia?... Idź do nich, a ja umrę spokojny, wiedząc, że moje dziecię mnie kocha, i że myśli o mnie choć czasem.
Róża nic nie mówiąc, przypadła do kolan ojca, i oboje złączył jeden uścisk, łączący w sobie całą moc uczucia, jakim dla siebie ich dwa serca biły.
Hrabina widząc to, cofnęła się dyskretnie i znalazła się w sąsiednim pokoju obok Jarry’ego, który swoim zwyczajem posłuchiwać nie omieszkał, i dopiero na odgłos kroków hrabiny odskoczył od drzwi.
— Cóż robić teraz? — spytała swojego wspólnika.
— Co robić? Pani pewno już i tak musiałaś ułożyć sobie plan jaki. Przed chwilą stojąc przy dziurce od klucza, zobaczyłem jak się pani uśmiechałaś... Myślę więc, że już sama wynalazłaś jaki sposobik. Czy mam rację
— być może...
— Jeżeli ojciec odmawia swego zezwolenia, nie
Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/499
Wygląd
Ta strona została skorygowana.