Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pilnować i nie pozwolą jej nawet siedzieć w oknie. Cożby się wtedy ze mną stało, gdybym nie mógł oglądać więcej tej twarzy idealnej? — byłoby to śmiercią dla mnie. — Wymawiając ostatnie słowa, spojrzał znów w okno, westchnął i zrobił ruch człowieka zawiedzionego.
— Już jej niema — wyszeptał.
— Bądź spokojnym, niedługo powróci, — zapewniał Paweł.
— Obawiam się bardzo, by nie spostrzegła, że jej się bezustannie przypatruję.
— Czy nie spostrzegła? Nie obawiaj się; są one wszystkie córkami Ewy, i choćby najskromniejsze posiadają zawsze trochę kokieterji, to już w ich krwi leży, Ewie wąż pochlebstwami zawrócił głowę, dla czegożby jej wnuczki miały pozostać nieczułemi dla ładnego chłopca, który je uwielbia. A wszak ty nim jesteś.
— Ty zawsze żartujesz...
— O nie, teraz wyjątkowo jestem poważny. Twoja młoda sąsiadka, zasługuje w zupełności na to, ażeby się nie zajmować, i gdybym był na twojem miejscu, oddawna wiedziałbym już co za jedna. Jeżeli sobie tylko tego życzysz, pójdę i zaraz się dowiem o wszystkiem.
— Jeszcze byś głupstw narobił.
— Gdybym na mój rachunek coś robił, to może, ale pracując w twoim interesie, będę takim dyplomatą, jak pan de Talleyrand. A kto wie, czy twoja znajoma nie jest bogatą.