Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/407

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

świecie wielu poliszynelów, ale ten jest bezwątpienia unikatem. Przyznasz mi to sam zresztą, drogi mecenasie, jeżeli ci powiem, że to jest Anatol.
— Pan go znasz?
— Dosyć, za dużo nawet...
— Brawo! w takim razie zgadzamy się najzupełniej...
— I wystaw sobie, że ten idjota dziś rano przyjechał do mnie na śniadanie, z prośbą o pożyczenie zamkniętej karetki i pawilonu w parku... Ale doprawdy jest z czego pęknąć od śmiechu.
— Więc tu idzie o jakąś kobietę!
— Naturalnie, ni o mniej ni o więcej tylko o porwanie... Anatol jest z tego rodzaju ptaszków, którzy sobie nie odmawiają niczego. On porywa, o przynajmniej sądzi, że mu się to uda...
— To stara sztuczka, już teraz nie porywają w Paryżu...
— Ależ tu nie chodzi o Paryż, tylko o Sucy.
— A kogoż można porwać w Sucy?
— Jakąś pseudo-wieśniaczkę, pseudo-nauczycielkę.
— Wyraz pseudo-nauczycielka uderzył uszy Renego i zdjął go pewnym niepokojem. Uczuł, że chłodny pot wystąpił mu na skroniach.
— Czy Anatol mówił jak się nazywa ta panienka?
— Nie.
— Czy ma ona rodzinę?
— I tego nie wiem. Wszystko co on wie-