Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/357

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

stwo Daumont mieli wprawdzie córkę, ale ta umarła...
— Umarła, a więc wy zabiliście ją nikczemnicy. Ha, ale odpowiecie mi za to.
I z temi wyrazami posunął siu ku Eugenji.
— Na pomoc, na pomoc — ta zawołała raz jeszcze — ten człowiek jest szalony!
— Szalony — dodał jak echo jego pomocnik.
W tej chwili tak krytycznej pojawił się się ukryty dotąd doktór Loiset, przeszył Gastona wzrokiem właściwym hypnotyzerom i powtórzył;
— Szalony!
Pomiędzy czworgiem tych ludzi, których ręce zwracały się ku niemu z groźbą, Gaston mimowoli przeczuwając coś strasznego, kierował się ku wyjściu.
W chwili jednak gdy krok zaledwie w tył zrobił, stało się coś niesłychanego. Loiset postąpił krok eden, wzrok jego stał się jeszcze bardziej jasnym pochłaniającym uwagę i nakazującym posłuszeństwo. W tejże chwili w drzwiach, prowadzących z salonu do pokoju, ukazała się postać blada z rozpuszczonemi włosami. Była to Teresa.
Nieświadoma tego co czyni, posuwała się zwolna, a za rozkazem Loiseta wyciągnąwszy ku Gastonowi rękę, wyrzekła podane sobie przez suggestję wyrazy:
— Ten człowiek szalony!