Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czego ja chcę? — zawołał, nie mogąc zapanować nad oburzeniem i żalem... — Mojej żony i mojego dziecka. — Pani Daumont cofnęła się przed wyrazami młodego zapaleńca, wyrywając ręce, które uchwycił i weszła do salonu.
Tu już czekał Joachim Touret i jego pomocnik.
— Ratunku, ratunku — zaczęła krzyczeć Eugenja, zobaczywszy ich obu... — Ten człowiek, którego nie znam, chciał się rzucić na mnie, żądając oddania mu jego dziecka, bezwątpienia jestto jakiś warjat...
— Nie, nie jestem warjatem — zawołał z kolei Gaston, któremu tymczasem powróciła cała przytomność. Jestem jak najprzytomniejszy i zaraz tego dowiodę.
— I wskazując na Joachima dodał:
— To bezwątpienia ci panowie pomagali w porwaniu Teresy, którzy skradli nasze dziecko... Ale ja tu jestem i nie wyjdę, dopóki nie odbiorę Teresy i mojej Paulinki, ukradzionej, ukradzionej, ukradzionej!
— Mówiąc to, młody człowiek podnosił głos, chcąc być usłyszanym w głębi apartzmentu i pragnąc się wedrzeć dalej, ale na drodze swojej znalazł Joachima.
— Spokojniej, szanowny panie — mówił ten zimno — zdaje się, że jesteśmy w błędzie... Pań-