Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

powtarzali, że nigdy nie przebaczą jej krzywdy, jaką im uczyniła przez stratę majątku.
Były to wtedy najświetniejsze czasy cesarstwa.
Dwór przyjeżdżał częzto do Compiègne, a za każdym takim wyjazdem, można było w okolicy rezydencji cesarskiej spotykać wszędzie niezliczoną liczbę ajentów tajnych, czuwających nad bezpieczeństwem naczelnika państwa, dwa razy już cudem tylko ocalonego od ręki morderców.
Joachim Touret, jako jeden z ajentów starszych i do tego zaszczycony zaufaniem wyjątkowem, miał powierzoną sobie brygadę, której obowiązkiem był bezustanny nadzór w okolicach Compiègne, w promieniu mil kilku.
Ludność wiejska znała dobrze manewra policji i nikt nie dziwił się, spotykając w najmniejszych nawet wioskach osobistości nieznane, krążące bezustannie raz w takiem, drugi raz w innem ubraniu, i przesiadujące całemi godzinami w oberżach. Szczególniej pełno ich było na drodze między Paryżem i Chantilly, i podwładni Miodusia często pokazywali się w Chapelleen-Serval, Orry-la-Ville, Pontarmè i w Montgrèsin. Wyjątkowy zaś nadzór miano nad lasem Chantilly, gdzie jak przypuszczano, ajenci Orleanów, przybyli z Londynu, zbierali się sekretnie i organizowali spiski — co zresztą pozbawione było wszelkiej podstawy.
Praca takich, jak ich nazywano ciekawych, nie była uciążliwą. Podległa ona na ciągłych space-