Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nie czas wyjawić je czytelnikom, następne wypadki wyjaśnią je lepiej od nas. Rozmowa księdza Dubreuil z penitentką trwała około dwudziestu minut a jednak czas ten, stosunkowo krótki, Weronice i zakrystjanowi wydał się nieskończonym. Oboje niecierpliwili się niezmiernie.
— Ależ to się nigdy nie skończy — mruczała służąca z Rosiers, kołysząc na rękach uśpione dziecko. — Noc upływa i mój biedny pan może umrze — nie doczekawszy się rozgrzeszenia. Lepiej byłoby zaćjąć się nim, niż tą kobietą, której nic nie grozi.
W tej chwili drzwi chaty uchyliły się i proboszcz wezwał Weronikę i Carona. Eugenja Daumont stała, zakrywszy twarz rękami. Ksiądz wziął krzyż leżący na puszce ze świętemi olejami, i zwróciwszy go ku obecnym, rzekł głosem poważnym.
— Na imię Chrystusa przysięgnijcie zapomnieć o tem wszystkiem, co tu się stało tej nocy. Przysięgnijcie, że nie będziecie nawet pamiętać imienia, które wymówiłem, spostrzegłszy tę oto osobę. Przysięgnijcie, że nikomu w życiu swojem nie powtórzycie tego, coście tu widzieli i słyszeli, przynajmniej dopóki nie uwolnię was od przysięgi.
Zakrystjan i służąca podnieśli prawe ręce i odpowiedzieli:
— Przysięgamy, księże proboszczu.
— Przysięgnijcie, że nie odkryjecie nikomu, w jaki sposób to dziecię, które ty Weroniko trzymasz w tej chwili, przeszło z rąk pani do twoich.