Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

łan... Nie zwierzenia, ale spowiedzi żądam od ciebie. Powiedz mi prawdę zupełną. Być może, że zdołam oszczędzić ci ciężkiej boleści i wyrzutów sumienia. Nie zapominaj, że jestem przyjacielem wszystkich twoich, że twój ojciec i matka mają we mnie zaufanie, że ja błogosławiłem ich związek małżeński. Pamiętaj, że Bóg mi dał władzę przebaczenia, jeżeli na nie zasługujesz, ale żeby zasłużyś, potrzeba szerości i żalu.
— Tak... — szeptała Eugenja ze łkaniem w głosie — widocznie złamana i przekonana, powiem... wszystko — lecz...
— Lecz co? — zapytał ksiądz.
— Nie jesteśmy sami — i wzrok jej skierował się ku Caronowi i Weronice.
Burza ustała, a przynajmniej oddaliła się, błyskawice powtarzały się mniej często, deszcz padał coraz mniejszy.
Ksiądz dał znak zakrystjanowł i służącej z Rosiers i oboje wyszli z chaty dróżnika. Poczem zamknął za nimi drzwi i usiadł na taczce obok kobiety klęczącej.
— Otwórz mi swoją duszę, moje dziecko — powiedział półgłosem — słucham cię i Bóg nas słyszy. Lecz przedewszystkiem pomódlmy się.
Eugenja pomimo widocznego wzburzenia, wypowiedziała kilka słów modlitwy, poczem podniosła głowę i głosem z początku drżącym, który jednak coraz więcej nabierał pewności, rozpoczęła swą spowiedź, a raczej opowiadanie.