Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Kochana pani Michaud — zwróciła się do niej Eugenja — zostaliśmy dotknięci ciosem strasznym.
— Ciosem strasznym? — powtórzyła odźwierna, zdziwiona tym wstępem. — Cóż się stało takiego?
— Może to nieszczęście da się jeszcze naprawić, a pani możesz dopomódz nam udzieleniem pewnych objaśnień.
— Ależ z całego serca...
— Czy pani otwierałaś komu dziś w nocy drzwi na ulicę?
— Otwierałam... przypominam sobie... Ktoś lekko zapukał w okienko loży, obudziliśmy się oboje pociągnęłam za sznurek i wypuściłam.
— I nie wiesz pani kto to był?
— Pytałam się, ale mi nie odpowiedziano. Trzeba pani wiedzieć, że my jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Te... z piątego piętra, mają rozmaite znajomości... niepodobna jest wzbronić...
— Która godzina mogła być wtedy?
— To pamiętam dobrze, bo może w pięć minut później, gdym zasypiała znowu, zegar wybijał trzecią.
— W samej połowie nocy... — jęknęła Eugenja — więc wszystko stracone!
— Stracone... co takiego? — zapytała odźwierna, ździwiona temi tajemniczemi słowy.
— Ufamy peni zupełnie i nie wachamy się powierzyć ci naszą boleść; ale zaklinam panią na