Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/240

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wszystko co masz najświętszego, by to, co ci powiem, pozostało tylko między nami.
— Może mi pani śmiało zaufać. Znają mnie wszyscy i w tym domu i w całej dzielnicy. Każdy wie, że jestem uczciwą kobietą i że nigdy nie roznoszę plotek o lokatorach.
— Wiem i dla tego nie waham się... Wiesz pani że przed kilku tygodniami córka moja powrócił z pensji...
— Wiem śliczna panienka, nie mogę dość napatrzeć się na nią, gdy przechodzi koło loży!
— Mieliśmy ją właśnie wydać za mąż i do tego świetnie... ale małżeństwo to jej się nie podobało. Na pensji młode dziewczęta miewają niedorzeczne marzenia, tworzą sobie ideały mężów i myślą że znajdą je w życiu. Otóż, bankier, bardzo bogaty, który starał się o ręką mej córki, był już człowiekiem niemłodym, miał lat pięćdziesiąt... Teresa wyobraziła sobie, że my ją poświęcamy... Nie wiemy co się z z nią stało... ale to ona pukała dziś w nocy w okno loży, i jej to właśnie otworzyliście drzwi na ulicę.
— Boże miłosierny! — zawołała odźwierna, składając ręce — gdybym ja była wiedziała!...
— Opuściła dom rodziców i zostawiła tylko list w którym pewne nieokreślone wyrażenia, ale bardzo znaczące, przejmują nas przestrachem.
— Czy może postanowiła odebrać sobie życie?
— W liście pożegnała się z nami.
— Więc w takim razie, biedna musiała się utopić!