Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Ja? — odrzekła oburzona — chyba zwariowałeś!
— Tak, ty!...
— A to jakim sposobem!
— Czyż to nie wstręt do małżeństwa, które jej narzuciłaś, popchnął ją do rozpaczy? Czyż nie ty wynalazłaś je? Czyż nie ty zmusiałaś ją?
Eugenja skrzyżowała ręce na falujących piersiach, i wzrokiem cisnęła błyskawice złości.
— Więc ty mnie teraz obwiniasz! — wybuchnęła — i o to, że chciałam wydobyć nas z tego ubóstwa [haniebnego, w którem gnijemy! Obwinasz o to, że chciałam starość twoją uczynić spokojną, szczęśliwą, otoczoną poszanowaniem! Czyż pracując dla naszego szczęścia, nie pracowałam zarazem dla Teresy? Czyż dając jej miljony i czyniąc ją jedną z królowych Paryża, nie byłam przez to matką najlepszą?
Robert chciał odpowiedzieć, lecz Eugenja nie dała mu czasu.
— Milcz — krzyknęła, podstępując z giestem groźnym ku niemu.
— Milcz! zabraniam ci przerywać mi! Ty podły hipokryto! skądże ci się to naraz wzięła ta komedja czułości? Czy myślisz, że dam się złapać na twoje głupie i fałszywe słowa! Czy już zapomniałeś, jakeś mi sam pomagał w doprowadzeniu do skutku moich projektów, jakeś je podtrzymywał, ośmielał mnie, pobudzał, bym śmiało szła naprzód? Jesteś równie jak ja winnym, jeżeli jestem winną i jeżeli jest winą pracować dla szczęścia swo-