Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Dobrze, ale z góry.
— Zgoda.
— Niech pan pokaże.
— Musisz być, obywatelu, krewnym świętego Tomasza — rzekł Gaston, śmiejąc się. — Ale mniejsza o to, nie znasz mię przecież.
I wyjąwszy pieniądze, wręczył woźnicy dwadzieścia pięć franków, który, uradowany zarobkiem i nie wiedząc, jak długo będzie oczekiwał, obwinął się płaszczem i na nowo zabrał się do spania.
Pozostawmy Gastona w powozie, z niecierpliwością liczącego minuty, i wejdźmy na chwilę do mieszkania Daumontów.
Pani Eugenja wróciła z Julją o godzinie w pół do siódmej, prawie równocześnie z mężem. Robert, który myślał że skoro tylko wejdzie do pokoju, siądzie zaraz do stołu, zdziwił się bardzo, nie widząc nakrycia.
— A obiad? — zapytał — umieram z głodu.
— Nie będziemy jeść dzisiaj w domu.
— A więc gdzie?
— Na mieście.
— U kogo?
— U nikogo. W restauracji.
— Dla czegóż to?
— Z przyczyny bardzo prostej. Wychodziłam po sprawunki wraz z Julją, a że przed chwilą dopiero powróciłam, więc zapóźno Już brać się do gotowania. Zjemi więc obiad na mieście, a że czas jest ładny, przejdziemy się potem po bulwarach. Doska-