Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ły labirynt istniejących wówczas uliczek mniejszych udał się do dworca kolei północnej.
Wiele restauracji! i kawiarni było jeszcze otwartych, jak zwykle w okolicy dworców kolejowych. Gaston wszedł do jednej z kawiarni kazał podać sobie szklankę grogu, i wziąwszy ze stołu. „Przewodnik kolejowy“, zaczął w nim szukać godziny odejścia pociągów w kierunku Chantilly i Senlis. Znalazłszy potrzebnie wiadomości, zapalił cygaro, i dla zabicia czasu, przeglądał dzienniki i ilustracje.
Zegar wybił w pół do trzeciej, zbliżał się czas nadejścia pociągu z Calais.
Gaston poszedł wtedy na stację dorożek, wybrał powóz, u którego konie wydawały mu się najlepszymi i obudził śpiącego woźnicę.
— Czy potrzebuje pan powozu? — zapytał rozespany.
— Tak — odrzekł Gaston, otwierając drzwiczki — na godziny i za dobry napiwek.
— Niech pan siada. Dokąd jedziemy?
— Aleja Trudaine, naprzeciwko kolegjum.
Powóz potoczył się, Gaston wychylił głowę i dodał:
— Zatrzymamy się tam dopóki nie nadejdzie pewna osoba.
— A potem?
— Potem do Saint-Denis.
— Nie pojadę tak późno do Saint-Denis! — zawołał woźnica.
— Nawet za dwadzieścia franków.