Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Służę baronowi — odrzekł pomocnik naczelnika, któremu kilka kieliszków wina, wypitych podczas obiadu, rozwiązało język, i który uważałby się w tej chwili za najszczęśliwszego człowieka, gdyby mógł wypalić swoją zwykłą fajkę. — Niech baron mówi, słucham go z całą uwagą.
— Słowa pańskie ośmielają mnie, dziękuję za nie — rzekł baron, ściskając jego rękę. — Przystępuję więc wprost do rzeczy. Nasz przyjaciel de Loigney uprzedził już pana o moich zamiarach i nadziei... O tem to właśnie chcę z panem pomówić.
— Mówmy więc — odrzekł lakonicznie pomocnik naczelnika.
Pani Daumont, siedząc obok córki, śledziła ich oczyma, widziała jak bankier wziął pod ramię jej męża i odprowadził go na stronę; wiedziała o czem miał z nim mówić, i obawiając się, by małżonek jej nie powiedział czegoś niezgodnego z jej zamiarami, pragnęła wziąć udział w rozmowie.
Dyrektor orkiestry podniósł batutę, dał nią znak a w tejże chwili rozległy się dźwięki muzyki i rozpoczął się koncert.
Eugenja wstała z fotelu.
— Zostań tu — rzekła do Teresy, która również chciała się podnieść. — Zostań i słuchaj muzyki, ja zaraz powrócę.
I podeszła do rozmawiających.
— Czy nie przeszkadzam panom? — zapytała z uśmiechem.