Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Chodźmy do salonu — rzekł Jerzy Ritter. — Oświadczę się o rękę córki, przedstawię pana jej rodzicom, a wtedy ułożymy już stanowcze warunki umowy.
— Jestem na pańskie rozkazy.
Pałac przy ulicy Saint-Florentin słusznie uchodził za jeden z najwspanialszych w Paryżu. Nie będziemy opisywali jego cudów, samo bowiem ich wyliczenie zajęłoby wiele stronnic, i podobne byłoby do licytacyjnego spisu osobliwości jakiej sławnej galerji. Dość gdy powiemy, iż w samym dziedzińcu pałacu dwadzieścia ośm powozów mogło zawracać i lokować się wygodnie. Peron o ośmiu wschodach, zasłoniętych markizą, prowadził do wielkiego przedsienia, którego ściany pokryte były gobelinami, przedstawiającemi serję scen z Don Kiszota z Manszy. Na postumentach z marmuru zielonego stały posągi kobiet, między któremi najrzadsze rośliny o pachnących kwiatach wychylały się ze wspaniałych wazonów japońskich. W głębi przedsienia wznosiły się wschody prowadzące do apartamentów pierwszego piętra, przeznaczonych na przyjęcia uroczyste. Turecki dywan o harmonijnych barwach pokrywał białe marmurowe wschody. Z obu stron wzdłuź poręczy cyzelowanych, jak sztuki złotnicze, ustawione były najpiękniejsze rośliny egzotyczne...
Otwarte szeroko podwoje dawały widok na trzy wielkie salony, położone jeden za drugim, umeblowane z przepychem królewskim i zarazem artystycznym, i zmienione na ten raz w prawdziwy ogród zimowy.