Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

buję ci bowiem dodawać, że posagu nie będzie, mieć żadnego.
Otóż dla wykonania tego planu odebrałam ją z pensji i w sobotę zaprowadzę na bal do ratusza.
— Miejsce dobrze wybrane... — w tym tłumie ratuszowym można spotkać różnych... Bywają tam i bogaci... w tej mętnej wodzie można zapuścić sieć i mieć nadzieję dobrego połowu.
— I ja tak myślę... tylko rozumiesz pan, że do tego brakuje wielu rzeczy i mnie i Teresie. Nieuniknione są wydatki, nawet bardzo wielkie i dla tego rachowałam na pana, mego najwierniejszego przyjaciela...
— Miałaś pani słuszność... nie odmówię pani.
— Będę panu bardzo wdzięczną, ale to nie jest jedyny powód mojej wizyty. Oto drugi. — Pan, który posiadasz tak rozległe stosunki, i który znasz prawie cały Paryż, czy nie mógłbyś mi wskazać jakiego męża odpowiedniego? Pamiętaj, że nie chodzi mi ani o nazwisko, ani o powierzchowność, ani o młodość. Niech sobie będzie stary, brzydki, nic mi na tem nie zależy? Żądam tylko, by był bogaty...
— Czy panna Teresa podziela pogląd pani w tym względzie?1 — zapytał śmiejąc się Józef Terrier.
— Moja córka jest dzieckiem bez zdania, uczyni wszystko, co zechcę, zresztą mam na widoku tylko jej szczęścia... Doświadczenie mnie nauczyło, że na tym świecie pieniądze są wszystkiem...