Strona:PL De Montepin - Macocha.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ubrawszy się, weszła do pokoju matki, zjadła z nią śniadanie i wróciła do siebie po kapelusz i futro. Lecz zanim opuściła pokój, zbliżyła się do okna, podniosła roletę i spojrzała na okno Gastona.
Młody rzeźbiarz, który oczekiwał na tę chwilę, skoro ją spostrzegł, zbliżył rękę do ust i przesłał jej pocałunek.
Teresa uczuła przyjemny dreszcz przebiegający po całem ciele. Pośpiesznie opuściła roletę i ręką przycisnęła serce, które biło gwałtownie.
— No, chodźże, czekam na ciebie!... Co tam robisz tak długo? — zawołała pani Daumont, wchodząc do pokoju.
— Jestem już gotowa, mamo...
— Więc chodźmy.
Wyszły i skierowały się na ulicę des Martyrs. Eugenja, jak zwykle, postępowała z głową podniesioną, postawą dumną i tryumfującą, przeciwnie Teresa, opuściwszy głowę, była roztargnioną i zamyśloną. Myślała o młodym rzeźbiarzu i zdawało się jej, że czuje na swych ustach pocałunek przesłany jej z okna.
Na rogu ulicy Montmartre zatrzymały się przed magazynem.
— Zaczekaj na mnie — rzekła matka — wstąpię tylko na chwilę, by przyśpieszyć odesłanie chustek zamówionych dla ciebie.
Teresa, zostawszy samą, zaczęła się przyglądać sklepowej wystawie. W tejże chwili młody człowiek z podniesionym kołnierzem paltota, jak gdyby chcia-